Oglądając zwiastun „Sexify” poczułam uderzenie cringe’u i takie też uczucie towarzyszyło mi na początku oglądania produkcji. Pierwsze dwa odcinki to dealbreaker: albo wejdziesz w tę konwencję, albo nie. Świat i relacje między bohaterami są mocno przerysowane, a charakterystyki postaci to wypełnianie listy ze stereotypami. Mamy Natalię, która skupia się wyłącznie na zaliczeniu studiów i zdobyciu grantu na rozwój aplikacji, a przy tym wydaje się nie wpasowywać w „młodzieżowe standardy” studenckich hulanek. Jej przyjaciółką jest Paulina, świeżo upieczona narzeczona zamknięta w oczekiwaniach i konwenansach katolickiego światka. Do ekipy dołącza Monika, próbująca radzić sobie z zaliczeniami na studiach, relacją z rodzicami i nagłym odcięciem od finansów.
O pierwsze dwa odcinki można się odbić, jak od ściany, bo poziom cringawy jest bardzo wysoki. Przerysowani bohaterowie żyją w wystylizowanym świecie, w którym mam wrażenie, że zaprojektowanie i umeblowanie akademika kosztowało więcej, niż zrobienie tego samego w moim mieszkaniu. Dziewczyny postanawiają zrobić aplikację o kobiecym orgaźmie, bo raz, że seks to temat, który otacza wszystkich, a dwa, że kobiece potrzeby seksualne są wciąż nieodkrytą wyspą. Badania do stworzenia aplikacji mają być prowadzone wśród znajomych, a i same bohaterki zaczynają odkrywać własne potrzeby erotyczne.
Kiedy przejdzie się przez pierwszą warstwę cringu i zaakceptuje konwencję jest znacznie lepiej. Także dlatego, że po dwóch odcinkach wiemy już więcej o bohaterkach, co ułatwia sprawę, bo początki rozwoju fabularnego są trudne – niemiłosiernie się ciągną. Takie wolne tempo utrzymuje się przez dłuższy czas i tak naprawdę dopiero końcówka sezonu zarzuca nas rozwiązaniami wątków. Myślę, że serial zyskałby, gdyby odcinki były krótsze (nie godzina, a 30-35 minut), ale byłoby ich więcej. Zwłaszcza, że montaż jest bardzo dynamiczny, co początkowo lekko kłóci się z wolno toczącą się fabułą. Wiecie, wydarzeń i sytuacji jest sporo, ale długo tak naprawdę nic ważnego się nie dzieje. Daje to dziwne uczucie jednoczesnego niedosytu i przeładowania – tym bardziej, że w „Sexify” duże znaczenie odgrywa muzyka, mocna i nadająca charakter scenom (poza tym, że samplowanie słów z dialogów przez Radzimira Dębskiego wypada znakomicie, to muzyki jest po prostu bardzo dużo – co akurat mi się podobało, po prostu zaznaczam, że w serialu dużo zabiegu, w którym dźwięk jest elementem znaczącym).
Niestety, jeśli chodzi o seks czy kobiecy orgazm, tej tematyki jest bardzo mało w warstwie odkrywania, wyjaśniania. Seks w „Sexify” zdaje się być obecny jedynie w otoczeniu, w symbolach, w rozmowach, może nawet w atmosferze. Ale samej erotyki jest tutaj mało. Poza tym, mam wrażenie, że wszystko przedstawione jest przez heteroseksualny falliczny pryzmat, powiązany z duchowością. Seks uosabiany jest tutaj przez penisy, kształty penisów, a osiągnięcie orgazmu ma być powiązane albo z klasycznym podejściem do seksu, albo z duchowością.
Spójrzcie na najbardziej wyraźny przykład, jakim jest historia Pauliny. Dziewczyna nie czuje się spełniona seksualnie w swoim związku z Mariuszem, który seks chce uprawiać wyłącznie w jednej pozycji, podczas której jego partnerka tylko leży, a on nawet nie jest zainteresowany jej przyjemnością. Paulina więc rozpoczyna poszukiwania: wibrator, role playe, porno, pocałunki z kobietami. Wciąż jednak tkwi zamknięta w konwencji narzuconej jej przez rodziców, a uwalnia się dopiero, gdy uczestniczy w duchowych warsztatach. Odblokowywanie czakry i oddychanie waginą i modlenie się do bogiń mi nie przeszkadza, mam jedynie poczucie, że kwestia satysfakcji erotycznej została sprowadzona właśnie tylko do tej sfery duchowości.
Od początku widać, że Paulina interesuje się Lilith, że w ogóle interesuje się kobietami, ale nie zostaje to zaadresowane przez serial. W ogóle, w „Sexify” są obecne postacie LGBTQ, w tle kilka razy widać tęczową flagę, bohaterki bawią się w queerowym klubie, ale to wszystko jest jakby obok. Wszystko i tak kończy się albo na penisie, albo na duchowym odblokowaniu. Wszelkie gadżety, kink stuff i odkrywanie ciała jest jakby zepchnięte na dalszy plan. No i fakt, że mogą być osoby, których seks nie interesuje w ogóle nie istnieje w tej produkcji.
Jednak serial oglądało mi się dobrze. To dobra obyczajówka, mimo stereotypowych ról wciągająca w historie postaci, taka luźna rozrywka, którą dobrze mi się oglądało podczas prasowania. Chętnie widziałabym tę produkcję stworzoną bardziej w stronę „Sex Education”, gdzie poza obyczajówką dostajemy dużo spoko treści z zakresu edukacji seksualnej czy ogólnie szerokie spektrum erotyki. Dla „Sexify” nie widzę przyszłości i też nie chciałabym kontynuować przygody z tą produkcją. Ot, dobrze wchodzący cheat meal.
Prześlij komentarz