Top Menu

we are who we are

Gdy starość chce mówić o młodości, czyli „We Are Who We Are”

we are who we are
Zaczynałam „We Are Who We Are” z uczuciem bycia dziadem, który nie ogarnia wszystkiego w byciu nastoletnią osobą i chce chłonąć początki rozumienia siebie i odkrywania tożsamości i seksualności. Miałam wrażenie, że zaraz powrócę do młodzieńczych lat, kiedy wszystko się we mnie gotowało i chociażby nie wiadomo jakie (z perspektywy dzisiejszej) dziwaczne dramaty w moim życiu się działy, to było ekscytująco, przyjemnie, żywiołowo.

W produkcji my i Luca Guadagnino przenosimy się do Włoch, do amerykańskiej bazy wojskowej, nad którą dowodzenie objęła matka głównego bohatera, Frazera. Czternastolatek szybko łapie fascynację nową sąsiadką, Caitlin, a ta na początku jest nieufna (zresztą jak reszta paczki). Od początku czuć vibe „Call Me By Your Name”, chociażby w postaci Frazera właśnie. Chłopak na początku postawiony zostaje przez serial w roli outsidera, bo inaczej się wypowiada, jest bardzo świadomy swojego stylu i tego, co nosi i wydaje się być oderwany od wojskowej rzeczywistości tak bardzo, jak to tylko możliwe. Z czasem okazuje się, że outsiderem tu jest każdy: i dzieciaki, i dorośli. Są we Włoszech, ale asymilacja nie zaprząta im głowy. Tu ma być amerykańsko, ma być „jak w domu”, co niekoniecznie się sprawdza, bo uczucie, że cała okolica jest jak papierowy domek dla lalek towarzyszy przez cały seans.

I to jest jeden z nieciekawych elementów „We Are Who We Are”, że na początku karmi się nas obietnicami czegoś prawdziwego, głębokiego, poruszającego, a z czasem okazuje się, że patrzymy jedynie na makietę, a nie na twór rzeczywisty. Myślę, że dzieje się tak, bo produkcja niespecjalnie zainteresowana jest konfliktami, które sama nam proponuje.

Dobrym przykładem jest relacja Frazera z matką. Już w pierwszym odcinku widzimy, że chłopak uderza ją w twarz za to, że nie chciała mu podać alkoholu. Sarah, dowódczyni bazy amerykańskiego wojska, na co dzień grająca pewną siebie (grająca, bo tu widać, że bohaterka nie może pozwolić sobie na emocje, współczucie i wyrozumiałość, bo jako kobieta dowodząca mężczyznami musi udawać, że też jest facetem, by zyskać posłuch – co potem zgubi ją, gdy podejmie lekkomyślną, acz przewidywalną z punktu widzenia oglądającego serial, decyzję), przegrywa każde starcie z synem. W tej relacji dochodzi do przemocy fizycznej, psychicznej, totalnego niezrozumienia, ale widać też, że Sarę i Frazera łączy silna więź.

we are who we are, hbo
Serial nie mierzy się do końca z tym wątkiem, pozostawiając go raczej w sferze motywu problematycznego dziecka z dwoma mamami, niż próbując pokazać nam coś więcej. Pytanie czy Guadagnino rzeczywiście zawisł na stereotypie, czy cały wątek został poprowadzony właśnie w tej sposób licząc, że widzowie wyłapią subtelne podpowiedzi. Bo tak, problemem rzeczywiście mogło być to, że Frazer wychowywany był przez dwie kobiety – Sarah kilka razy mówi i daje do zrozumienia swojej żonie, Maggie, że nie jest matką Frazera, chłopak mówi do Maggie po imieniu, a ojciec Frazera przedstawiany jest przez Sarę jako tajemniczy osobnik, który zasiał w niej nasienie i zniknął, albo że w ogóle Frazer po prostu pojawił się na świecie i ma tylko jedną matkę.

Ale kwestia niedopowiedzenia tego wątku to raczej wynik tego, że „We Are Who We Are” w zasadzie rozdziela podejście do relacji pomiędzy młodymi bohaterami a do relacji łączących dorosłych. W wielu momentach starsza część postaci staje się jedynie tłem dla nastoletnich rozważań i poszukiwań, albo powodem problemów młodych bohaterów. I tutaj wiąże się to z tym, że „We Are Who We Are” miało podążać ścieżką wyznaczoną przez „Euphorię”, czyli robić przekrój przez dorastanie i nastoletnie problemy, zaburzenia, kładąc nacisk na wpływ rodziców na to, z czym mierzą się ich dzieci. Tyle tylko, że „Euphoria” poświęcała wątkom rodziców tyle czasu, by wszystko dobrze wyjaśnić.

Pokazywała też w przerysowany sposób zjawiska społeczne powiązane z obecnymi nastolatkami – zjawiska, nie samych bohaterów – by uderzały w widza prosto w jego miau miau. Z kolei w „We Are Who We Are” odrealnieni są bohaterowie. Raz, że niektóre wątki (jak ten Craiga) są przewidywalne, dwa, że akcja dzieje się w sztucznie stworzonym środowisku i brak tu asymilacji z mieszkańcami, trzy dzieciaki potrafią wypowiadać się tak egzaltowanie, że aż ocierając się o banał.

we are who we are, hbo
Mimo wszystko „We Are Who We Are” potrafi w wielu momentach wyjść obronną ręką. Brak odpowiedzi na to, co spotyka bohaterów łączy się z głównym wątkiem serialu: z poszukiwaniami. Najdłuższą drogę przechodzą Frazer i Caitlin, poszukujący swoich tożsamości, swojego miejsca na świecie, próbujący zrozumieć swoją seksualność. Pokazują, że utarte schematy nie pasują tak naprawdę nikomu i że wiele trzeba przejść, wiele odrzucić, by w końcu chociaż trochę zrozumieć co dzieje się z naszym życiem, kim jesteśmy i czego chcemy. Ich podróże czasem mogą wyglądać bezsensownie, mogą sprawiać wrażenie, że wciąż kręcimy się w kółko, mogą również frustrować, bo my byśmy zrobili inaczej – i w tym płynie najważniejsza nauka z „We Are Who We Are”: każdy młody człowiek sam musi zadawać sobie pytania, sam na nie odpowiadać i prawdopodobnie nie odpowie na nie do końca, ale to nie szkodzi, bo liczy się wyłącznie ten moment, w którym jesteśmy teraz.

Duże znaczenie w serialu ma muzyka, która początkowo mnie nużyła i odrzucała, ale z czasem pozostawała ze mną nawet po skończonym odcinku. Pozwalała mi na powroty do wydarzeń z produkcji, na przemyślenia dotyczące bohaterów i tak naprawdę była jedynym elementem, który sprawiał, że „We Are Who We Are” zostawało mi w głowie na dłużej. Sam serial nie jest produkcją z tych, które mną wstrząsają, chociaż samo oglądanie odcinków potrafiło przyprawić mnie o burzliwe emocje.

Tu zasługi płyną do Jacka Dylana Grazera, wcielającego się we Frazera oraz do Chloë Sevigny, grającej jego matkę, Sarah. Sevigny za każdym razem potrafi mnie oczarować i również w tym przypadku nie zawiodła – mogłabym oglądać serial tylko o jej bohaterce. W przypadku Grazera to pierwszy raz, gdy zwróciłam na niego uwagę. Widzę w nim ogromny potencjał, mam nadzieję, że będzie miał gdzie rozwijać swój talent.

Jednak wszystkie te dobre elementy oraz moja początkowa ekscytacja zginęły pod odrealnionym banałem, pod niedokończonymi wątkami. Gdyby ten serial był filmem, nawet długim filmem, sprawdziłby się o wiele lepiej. Bo rozciągnięcie tej opowieści na osiem odcinków nie służy dobrze tej opowieści. Zobaczyłam za dużo nieudanych pomysłów, na dużo mnie znudziło, bym mogła uznać „We Are Who We Are” za serial odkrywczy, poruszający zjawiskowy – a odniosłam wrażenie, że Luca Guadagnino chciał, by jego produkcja taka była.

Prześlij komentarz

Copyright © Geek Kocha Najmocniej – Analizujemy popkulturę.