Ta scena idealnie opisuje czym jest „Warrior Nun”. Oczywiście nie pada w niej stwierdzenie, że “tatuaże to symbol szatana”, ale na pokazanie przez księdza wydziaranych rąk postawiono taki oburzający nacisk, że aż się zaśmiałam.
Na insta story relacjonowałam swoje wrażenia po obejrzeniu połowy sezonu i jeszcze wtedy byłam optymistycznie nastawiona do całości, bo słyszałam, że w drugiej części serial się rozkręca. Nie zniechęciłam się więc wolno rozwijającą się fabułą, skupiając się na dobrych elementach produkcji: budzącej ciekawość głównej bohaterce, znakomicie wyglądających kostiumach, widowiskowych walkach, obietnicy poznania interesującego backstory Zakonu i uroczej nastoletniej miłości. Miło mi się robiło na sercu również dowiadując się, że transpłciową bohaterkę zagrała transpłciowa aktorka.
Oj, jaka byłam naiwna wierząc w internetowe zapewnienia, że im dalej w „Warrior Nun”, tym gęstsza atmosfera. Oglądanie kolejnych odcinków określiłabym raczej stwierdzeniem: im dalej, tym bardziej boli.
Śledzimy losy Avy, która w momencie rozpoczęcia serialu jest martwa. Jej ciało leży w kościelnej kostnicy, w której pojawiają się członkinie Zakonu, uciekające przed atakiem. Przypadkowo Ava zostaje kolejną nosicielką Aureoli, artefaktu dającego nadprzyrodzone moce i umożliwiającego widzenie demonów. Przedmiot ożywia dziewczynę, która błąka się następnie po mieście, a zakonnice próbują ją odnaleźć.
Ava teoretycznie powinna oddać Aureolę, bo na artefakt czeka już następczyni, przygotowywana do tej roli od urodzenia. Kobieta, która nosi w sobie anielski przedmiot zostaje liderką grupy, więc zakonnice oczekują od takiej przygotowania militarnego, którego Ava oczywiście nie ma. Pada propozycja by dać głównej bohaterce szansę, ale ona ma inne plany.
I tak bujamy się za Avą praktycznie do końca. Dziewczyna poznaje nowych znajomych, którzy po połowie odcinka znikają z pola widzenia i serial nawet nie próbuje wyjaśnić co się z nimi stało. Poza obiektem westchnień Avy nie ma w sumie za kim tęsknić, bo postacie są zrobione z kartonu i prawie nic o nich nie wiemy. Niestety, jest tak z większością bohaterów tego serialu: albo są tajemnicami, albo kartonowi.
Mamy Avę, która jest wyjątkowa, bo tak. Jest JC, który uciekł z domu i jest typowym przystojniakiem z przestrzeganiem prawa na bakier. Jest Mary, członkini Zakonu, która nie złożyła ślubów i żyje według własnych zasad, typowa outsiderka. Jest płaski czarny charakter, który nawet nie próbuje ukryć swoich zamiarów (brakuje mu tylko diabelskiego śmiechu). Pojawia się też Beatrice, która powstała tylko po to, by robić za queerbaiting i rzucać Avie spojrzenia, dotykać ją po twarzy i płakać na opowieści o smutnej lesbijce (serio Netflix, który mamy rok, 2008?).
Fabuła wlecze się, wątki się gubią, a zakończenie i big reveal wypada prześmiewczo i całe odkrycie tajemnicy zostało tak zakręcone, że jak przyszedł czas na monolog "tego, który za wszystkim stoi", to w połowie zgubiłam wątek (tak, tajemnica w tym serialu bazuje na podążaniu za śladami prowadzącymi donikąd, by wszystko wyjaśnić długim na pół odcinka monologiem). Gdzieś tam jeszcze pojawia się naukowczyni, próbująca wykorzystać boski metal, divinium do stworzenia portalu.
Tak naprawdę nic nie ma sensu, nie widać, by wydarzenia w serialu następowały po sobie za sprawą przemyślanego scenariusza. Po prostu są, niektóre rozwleczone, inne (co już wspomniałam wcześniej) gubią się po drodze. Robi się nudno, bardzo nudno.
Trudno tu nawet znaleźć jakikolwiek przekaz. „Warrior Nun” nie jest ani czystą rozrywką, ani nie niesie w sobie nic, co można by poddać analizie. Nie ma znaczenia, że mamy do czynienia z serialem, w którym występuje tematyka Boga, demonów, religii. To wszystko zostaje spłycone do kilku wyznań Avy, że nie wierzy w Boga, a potem do tego, że w sumie to nie wie, bo przecież widzi to, co widzi i do jednego zdania, które wypowiedziała o patriarchalnym systemie Kościoła Katolickiego. „Warrior Nun” wprowadza bohaterkę z wątpliwościami i każe jej ruszyć w drogę, z czego łatwo można by było stworzyć miejsce na religioznawcze dywagacje (ekhem, „Chilling Adventures of Sabrina”), a kończy to wszystko stwierdzeniem faktu: anioły istnieją, Bóg istnieje, a diaboł to już w ogóle istnieje i się nami interesuje.
„Warrior Nun” ma kilka fajnych elementów, niestety nie skupiono się na nich i szybko zginęły, zakopane przez nudną fabułę (albo nawet brak jakiejkolwiek postępującej historii) i kartonowe postacie. Kilka prześmiewczych motywów i queerbaiting pogrzebały całkiem ten serial.
59 years old Community Outreach Specialist Standford Cater, hailing from Saint-Sauveur-des-Monts enjoys watching movies like "Tale of Two Cities, A" and Foreign language learning. Took a trip to The Four Lifts on the Canal du Centre and drives a Ferrari 857 Sport. Zobacz wiecej tutaj
OdpowiedzUsuń