Z „Murcielago” różnie bywało. Na początku manga wsysała niczym język Kuroko otulający kolejne waginy. Potem straciła urok, zapadając na jedną z popularniejszych chorób długich serii: kręcenie się w miejscu i sprawianie wrażenia, że nic konkretnego w akcji się nie dzieje. Następnie, po przeczytaniu czwartego tomu, poczułam się spełniona. Potem ponowny upadek – wtedy już straciłam nadzieję i przyznam, że nie miałam ochoty sięgać po następne części. A tu proszę, tomy siódmy i ósmy prezentują coś innego niż dotychczas, co wychodzi „Murcielago” na dobre.
Z więzienia ucieka przywódca grupy terrorystycznej, co rozpoczyna serię brutalnych mordów (które pokazane są w sposób przyprawiający o dreszcze, bo nie są krwawą sieczką, tylko narysowane zostały tak, że podczas czytania rozglądasz się, czy ktoś cię nie obserwuje). Siódmy i ósmy tom prezentują inny sposób prowadzenia fabuły, niż miało to miejsce do tej pory. Niestety wciąż za mało tu dzikiego seksu między kobietami, ale mogę z tego zrezygnować dla podążania za śledztwem, jak to było w przypadku tych dwóch części. Wyszedł z tego wciągający kryminał, momentami wywołujący dreszcze, niekiedy brutalny, ale jednak najciekawsze w nim było obserwowanie, jak policja i dobrze już znani bohaterowie mangi radzą sobie z terrorystami.
Główną osią całej sprawy jest posterunek policji; historia zaprezentowana w siódmym i ósmym tomie kręci się właśnie wokół policjantów. Oprócz tego co chwilę mundurowym pomaga ktoś z wcześniej znanych bohaterów, takich jak Narumi i Reiko. Ich umiejętności wykorzystywane są w formie „zwalczaj ogień ogniem”, tym bardziej, że okazuje się, iż terroryści również mają wyjątkowe asy w rękawach, wykraczające poza typowo pojmowaną przemoc. Ale to w końcu „Murcielago”, tu wszystko jest przesadnie brutalne, nadnaturalne i tajemnicze. A jeśli o tajemnicach mowa, kilka z nich zostaje rozwiązanych i myślę, że będziecie zadowoleni.
Do serii dołącza również nowa bohaterka, Urara, stara znajoma Kuroko. Kobiet – o dziwo – nie łączył seks, tylko nielegalne walki. To typowa urocza osoba w ciele napakowanej twardzielki, która stroni od problemów i marzy tylko o tym, by przyjacielsko ponawalać się z kimś na ringu. W momentach największych nerwów i zagęszczania akcji, Urara była łagodzącym elementem i pozwalała na zaczerpnięcie oddechu przed kolejną rozwałką.
Mam nadzieję, że w mandze częściej będą występować takie „skoki w bok” w doborze tematyki i prowadzeniu fabuły. To ciekawe urozmaicenia pokazujące, że z tej serii można wiele wycisnąć.
Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękujemy Wydawnictwu Waneko.
Prześlij komentarz