Recenzja zawiera spoilery dotyczące zakończenia
Pierwowzorem mangi „Głosy z odległej gwiazdy” jest OVA autorstwa Makoto Shinkai, którego nie miałam okazji oglądać, ale wiem, że Mizu Sahara, przenosząc opowieść na papier, poszerzyła historię, znacznie wybiegając poza emocjonalną relację dwojga bohaterów.
Fabuła mangi dzieje się w niedalekiej przyszłości, gdy na marsjańskiej Wyżynie Tharsis odkryto ślady obecności inteligentnych form życia. Ziemianie postanawiają ścigać nowo poznaną cywilizację, którą nazwali Tharsjanami. Noboru i Mikako zostają wrzuceni w sam środek kosmicznych eskapad, kiedy okazuje się, że gimnazjalistka całe życie przygotowywała się do wyruszenia na pozaziemską misję. Jedyną formą kontaktu nastolatków pozostaje wysyłanie smsów, jednak wiadomości docierają z coraz większym opóźnieniem.
Mikako przebywa w ciągłej stagnacji. Przez cały czas obserwujemy ją jako szesnastoletnią dziewczynkę, która – thank you Captain Obvious – myśli i czuje jak szesnastoletnia dziewczynka. Stawia swoje nagłe potrzeby emocjonalne ponad dobro misji, ważniejsze jest dla niej to, co ona czuje w danym momencie, niż to, co czuć może pozostawiony na Ziemi Noboru. Nie zastanawia się zbytnio nad konsekwencjami swoich czynów i widać, że ani trochę nie jest gotowa na udział w tak wyczerpujących misjach.
Z kolei Noboru dorasta, silnie odczuwa, próbuje zmienić swoje życie i nagle rzuca to wszystko w diabły dla wizji dziewczyny, którą kiedyś znał. Jego postać jest jedyną formą emocji, które udało się stworzyć Mizu Saharze. Bo niestety relacja dwójki bohaterów jest dla mnie pusta i nie widzę w niej romantyzmu. Widzę w niej niekomfortowe dążenie dorosłego faceta do bycia z małą dziewczynką. A jeśli „Głosy z odległej gwiazdy” miał właśnie być opowieścią o takim bólu, to trudno, nie kupuję tego, nie chcę takich opowieści – ta jest podszyta zbyt dużą dawką romantyzmu.
Przyznam, że zawiodłam się również na warstwie graficznej. Miałam nadzieję, że będę mogła podziwiać piękne mechy albo bitwy, a nic takiego nie miało miejsca. Sceny akcji i mechy są, ale no właśnie – są. Tak jak wszystko w tej mandze opatrzone zostają wielkim westchnięciem. Gubią się gdzieś i rozmywają w tej niesatysfakcjonującej fabule i chociaż są po prostu poprawne, to mam wrażenie, że właśnie określając je takim mianem, wcale nie oznaczam ich jako dobrych.
Koniec końców „Głosy z odległej gwiazdy” pozostają w mojej głowie i wybrzmiewają w recenzji właśnie jako jedno wielkie „ech”. Ani nie chwalę, ani nie ganię – nie oceniam jednoznacznie tej jednotomówki jako dobrej lub złej. Raczej myślę o niej jako o nijakiej. Chociaż może to i gorzej?
Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękujemy Wydawnictwu Waneko.
Publikowanie komentarza