Top Menu

społeczeństwo

Kilka powodów, dla których „Euphoria” jest taka dobra

Serial od początku uznany za kontrowersyjny, okazał się być czymś całkiem innym. „Euphoria” to pasjonująca i często przerażająca podróż po problemach współczesnej młodzieży, sięgająca po tematy trudne i rozprawiająca się z wieloma demonami i tropami tak popkulturowymi, jak i społecznymi. I nie, wcale nie ma w tej produkcji tak wielu penisów. 

Pisząc to słucham „All For Us”, utworu Labirinth, który Zendaya wykonała jako zamknięcie finałowego odcinka pierwszego sezonu „Euphoria”. Nietypowe, pełne tajemnic i symboliki zamknięcie pierwszego rozdziału przypieczętowało ogromny wpływ warstwy muzycznej na to, co widzimy na ekranie, podczas oglądania „Euphorii”. Idealnie dobrane utwory nadawały konkretnym scenom jeszcze większej mocy, albo ułatwiały zrozumienie tropów przedstawionych w serialu. A tych ostatnich było bardzo dużo. Serial pęka w szwach od symbolizmu, hiperbol, totemów, tropów, zabiegów artystycznych. Mogłabym napisać długi tekst, albo kilka krótszych, pochylając się powoli nad każdym elementem „Euphorii”. Także dlatego, że serial wywarł na mnie potężne wrażenie. Sądzę jednak, że gdybym pokusiła się na długi tekst, większość odpadłaby w połowie. Zacznę więc z niskiego progu, skupiając się teraz na rzeczach najważniejszych, które później – w miarę Waszej chęci i mojego czasu – rozwinę, bądź nie. 

„Euphoria” choć opowiada o nastolatkach, nie jest skierowana do grupy, którą przedstawia. Serial przepełniony jest scenami przemocy, erotyzmu, nadużywania narkotyków i alkoholu. Kiedy produkcja ledwie wchodziła na ekrany, pisano tylko o jednym: będzie dużo penisów. Podejrzewam, że część widzów została przyciągnięta właśnie tą „kontrowersją”, bo przecież jak to tak pokazywać nagie męskie genitalia. A skoro będzie ich aż tyle w jednej scenie, to na pewno zobaczymy, hehe, seksik, orgia, hehe, mmm cycunie. Tym, którzy nie oglądali „Euphorii” mogę zdradzić, że penisy nie pojawiły się w scenie seksu.

Nagość nie jest niczym niezwykłym, ani nie powinna budzić zgorszenia czy odrzucać. Produkcja HBO jest jednak pełna scen, które potrafią mocno wejść na mózg. Ten serial przepełniony jest triggerami dla osób zmagającymi się z różnymi zaburzeniami, uzależnieniami, stresami pourazowymi. Przyznam, że po niektórych odcinkach potrzebowałam chwili, by odetchnąć, tak bardzo waliło mi serce. Oglądałam jednak każdy odcinek jak zaczarowana, wyczekując na następny, przeżywając losy bohaterów i zasłuchując się w soundtracku. 

„Euphoria” bowiem przyciąga, niczym sen – a raczej narkotyczne upojenie, te dwie sekundy, o których mówiła Rue, główna bohaterka, w których wszystko się zatrzymuje, łącznie z oddechem. W ten sposób konstruowane są sceny, z montażem płynącym w rytm muzyki, z makijażami ociekającymi brokatem, z oświetleniem koncentrującym nasz wzrok wyłącznie na danej postaci, z doskonałą pracą kamery i odpowiednim, wyważonym użyciem slow motion. A potem przychodzi koniec epizodu i zostajemy ze szpilą w sercu, jak po złym tripie. Nie mam wątpliwości, że twórcy „Euphorii” chcieli osiągnąć właśnie takie skutki oglądania ich produkcji. Chcieli by pięknie opakowana opowieść bolała, gryzła, zamartwiała tych, których powinna (z zaznaczeniem, że osoby wrażliwe na podaną tematykę powinny być świadome na co się piszą – stąd ostrzeżenie przed każdym odcinkiem, którego tak brakowało w „13 Reasons Why”). 

Wszystkie problemy świata 

Uzależnienie od substancji psychoaktywnych jest wątkiem, od którego rozpoczynamy opowieść. Główna bohaterka, Rue, właśnie wyszła z odwyku, na który trafiła po przedawkowaniu. Trwa ostatni dzień wakacji, po którym Rue wróci do nauki w liceum. Równocześnie z główną bohaterką poznajemy całą gamę postaci. Pierwszy odcinek jest dobrze skrojoną ekspozycją, a każdy następny rozpoczyna się od przedstawienia backgroundu kolejnego bohatera. 

A tych jest sporo, i każdy jest równie ważny dla opowieści. Nie ma jednak wśród nich chyba nawet jednej osoby, która jest moralnie czysta. Każdy z bohaterów, zarówno tych nastoletnich, jak i dorosłych, niesie na plecach bagaż swoich uczynków, problemów, zaburzeń. „Euphoria” zbiera w jedno miejsce wszystko to, z czym może zmagać się dzisiejsza młodzież oraz to, co ją charakteryzuje. I nie, nie chodzi o to, że nastolatki to teraz narkomani, myślący tylko o seksie, stosujący przemoc, imprezujący i z zaburzeniami psychicznymi. Nie każdy nastoletni taki jest i produkcja HBO wcale nie próbuje w ten sposób charakteryzować swoich młodych bohaterów. „Euphoria” skupia jedynie wszystkie te najbardziej widoczne problemy współczesnej młodzieży, stosując hiperbole, by jak najbardziej zwrócić uwagę na to, co może się dziać (i w istocie dzieje) z nastolatkami układającymi swoje życia w 2019 roku.

Pojawia się więc na przykład randkowanie poprzez aplikacje, co przez starsze pokolenia wciąż nie jest uznawane za odpowiednie nawiązywanie kontaktów z innymi. Mamy poznawanie własnej seksualności, doświadczanie pierwszych kontaktów seksualnych, przygodny seks i wszystko, co wiąże się z tą tematyką. Jest o zaburzeniach psychicznych, bez romantyzowania, z dość nieprzyjemną wizją jak rzeczywiście może wyglądać stan depresyjny i czym grozi (Rue spędziła ponad dwadzieścia godzin w łóżku, nie korzystając z toalety, co spowodowało niewydolność nerek). Jest o sextingu, wysyłaniu komuś nagich zdjęć, nagrywaniu aktów seksualnych i pracowaniu w branży erotycznej. O wymaganiach rodziców, władzy, którą dają pieniądze i konieczności przedwczesnego dorastania. 

Jest tego jeszcze więcej, wszystko przedstawione ciekawie, rzeczowo, z szacunkiem do danego tematu. I jako że „Euphoria” kierowana jest do dojrzałego odbiorcy upatruję w niej ostrzeżenie dla młodych ludzi, już nie nastolatków, ale takich, którzy właśnie zakładają rodziny, albo mają dzieci przed okresem nastoletnim. Bo za każdą historią bohatera „Euphorii” kryją się jego rodzice. Produkcja HBO ostrzega, że to, jak wychowujemy potomków może wpłynąć na nich znacznie bardziej, niż nam się wydaje. Błędy rodziców mogą prowadzić do bardzo poważnych problemów w życiach dorastających ludzi. 

Chociaż „Euphoria” jest tym wypchana po brzegi, w tym tekście skupię się tylko na kilku takich wątkach - na tych, które zrobiły na mnie największe wrażenie pod względem tego, jak serial się do nich odnosi. Większość fabuły w „Euphorii” opiera się głównie na relacjach z innymi ludźmi, a te często prowadzą do odkrywania seksualności, radzenia sobie (bądź nie) z zaburzeniami i emocjami, czy pojmowania własnej tożsamości płciowej. 

Czym jest męskość, a czym kobiecość 

Najgłośniej wybrzmiewa postać głównego czarnego charakteru serialu, Nate’a Jacobsa. Ów bohater reprezentuje jedno z największych niebezpieczeństw współczesnego społeczeństwa, jakim jest toksyczna męskość. Tym terminem określane jest pojęcie z zakresu nauk społecznych, odnoszące się do przyjętych w danej kulturze wzorców męskości, które w rzeczywistości są krzywdzące i niebezpieczne dla mężczyzn oraz ich otoczenia. 

Nate został wychowany w uprzywilejowanej rodzinie, z ojcem wypierającym swoje uczucia i swoją orientację, w pogardzie do własnej matki i z fiksacją na punkcie kontroli. Chłopak przez lata dopracowywał swoją prezencję oraz umiejętności, tworząc w głowie wizerunek idealnego mężczyzny i idealnej kobiety. Z pozoru Nate jest zwyczajnym chłopakiem, z wyglądu nie jest nawet szalenie przystojny, przypomina raczej typowego chłopaka z sąsiedztwa. Jest rozgrywającym szkolnej drużyny futbolowej, cieszy się nienaganną opinią, dba o wygląd i może pozwolić sobie na wydawanie dużych kwot na prezenty dla partnerki. Wszystko to „zawdzięcza” obsesyjnej kontroli i wypieraniu emocji. Uważa siebie za prawdziwego mężczyznę, lidera, a porządek często osiąga przez używanie przemocy – z czasem staje się coraz bardziej brutalny i coraz mniej potrafi kontrolować własne zachowania. Posiada też konkretną wizję kobiety – jedyną którą akceptuje, jednocześnie czując pogardę do kogokolwiek wykraczającego poza jego pojęcie o mężczyźnie, a w szczególności do kobiet. Jednocześnie uważa siebie za obrońcę uznanej przez niego kobiecości, w postaci Maddy i obawia się wyzwolenia seksualnego i płciowego, które upatruje w Jules.

Nate jest cholernie niebezpieczny właśnie dlatego, że „Euphoria” robi z tym bohaterem to, co powinna: nie romantyzuje jego zachowania, ani nie usprawiedliwia jego czynów wpływem ojca. Czyny chłopaka są wprost nazywane socjopatycznymi, przemoc, którą stosuje pokazywana jest dosadnie, brutalnie, z krwią. A przecież tak łatwo byłoby zrobić z niego zagubionego, smutnego chłopca. Tym bardziej, że przecież zdobywa dziewczynę, czyli największe trofeum – bo Maddy, świadoma niebezpieczeństwa, gotowa jest stworzyć dla Nate’a jego wymarzoną wizję kobiety, gotowa jest podporządkować się utartym rolom społecznym (posłuszna, uprawiająca seks jak w filmach porno, dziewica gdy poznaje swojego mężczyznę, z odpowiednim makijażem i ubiorem) tylko po to, by zyskać upragniony status społeczny, jakiego prawdopodobnie nie byłaby w stanie sama osiągnąć ze względu na środowisko w jakim się wychowała. 

Wizerunek kobiety jest kolejnym tematem poruszanym przez „Euphorię”, mocno wpływającym na fabułę serialu. Jak wspomniałam wyżej, jedną z wersji postrzegania „prawdziwej kobiety” jest ta, reprezentowana przez Maddy i wymarzona przez Nate’a. Całkiem inne podejście do kobiecości możemy odkryć w tym, jak swoje ciało traktuje Kat. W backstory bohaterki możemy dowiedzieć się, że w pewne wakacje w dzieciństwie mocno przytyła, przez co została porzucona przez swojego pierwszego chłopaka. Od tej pory Kat stała raczej na uboczu, przyjaźniąc się z dziewczynami nie mającymi problemu ze wzbudzaniem zainteresowania licealnych chłopaków. Bohaterka zostaje wprowadzona do serialu na poziomie tropu „fat best friend” – takiej przybocznej piękniejszych dziewczyn, dobrej duszyczki towarzystwa, która jednak nie ma powodzenia wśród płci przeciwnej. W pilocie serialu Kat pierwszy raz w życiu uprawia seks, a nagranie tego aktu seksualnego trafia do sieci. Początkowo przerażona dziewczyna szybko odkrywa, że przez na portalach pornograficznych jej dodatkowe kilogramy nikomu nie przeszkadzają, a wręcz są uznawane za pociągające.

I tak podejście Kat to własnego ciała zaczyna się zmieniać, a tym samym obserwujemy jaki wpływ na psychikę dziewczyny wywiera warstwa zewnętrzna. Oczywiście, w wieku szesnastu lat Kat jest jeszcze zbyt nieokreślona emocjonalnie, jeśli mogę to tak nazwać, by zmierzyć się ze wszystkimi skutkami swojego nowego podejścia do otaczającego ją świata, ale i tak przechodzi długą drogę ku akceptacji własnej seksualności. Sama mówi o sobie, że przez całe życie bała się reakcji ludzi na to, że jest gruba, a teraz zrozumiała, że „nie ma na świecie nic lepszego, niż gruba dziewczyna, która ma wyjebane”. I faktycznie, gdy zmienia podejście do własnego wyglądu, również otoczenie zaczyna widzieć ją inaczej. Kat zaczyna bawić się seksem i tym, że pociąga innych i po raz pierwszy w życiu jest na tyle odważna, by postawić w centrum siebie i swoje potrzeby, bez skrywania się za przyjaciółkami, za internetowym nickiem. Znacząca jest scena, w której do Kat dzwoni Maddy, błagając o pomoc w sprawie z Natem. Ze zdziwieniem przyjmuje odpowiedź negatywną: Kat zbywa ją, by przez pięć minut uprawiać seks oralny w samochodzie, z dopiero co poznanym chłopakiem. Część widzów przyjęła to z niesmakiem, uznając, że bohaterka jest nielojalna. Dla mnie jednak ta scena była złamaniem tropu „fat best friend”, o którym pisałam wyżej: Kat nie chce być na zawołanie Maddy, interesuje ją odkrywanie własnego „ja” i nic w tym złego. 

Jednak jeśli mowa o podejściu do kobiecości lub o tematyce tożsamości płciowej oraz seksualności w ogóle, to w przypadku „Euphorii” nie ma lepszego przykładu niż Jules. Ta transseksualna bohaterka sama przyznaje, że pragnie na nowo określić kobiecość. Jules swobodnie czuje się z tym, kim i jaka jest, bez problemu eksploruje seksualność, szukając dla siebie odpowiedzi, ale sama podróż wydaje się sprawiać jej więcej radości, niż koniec drogi. Nic dziwnego, że bohaterka od początku jest na celowniku Nate’a – Jules uosabia to, czego chłopak się obawia, czyli akceptację własnych uczuć, własnej orientacji i indywidualnego podejścia do pojęcia płci, jako społecznego konstruktu. Jules nie określa nawet jakiej jest orientacji, chociaż możemy przypuszczać, że najbliżej jej jest do panseksualności oraz do poliamorii. Jednak w jej przypadku identyfikowanie z konkretnymi nazwami raczej mija się z celem. Jules jest po prostu queer, uosabiając jednocześnie kolejny element „Euphorii”. 

Wszystkie kolory młodości 

Produkcja HBO bowiem sama w sobie jest niezwykle queerowa. Zarówno poprzez przedstawionych bohaterów, jak i modę, techniczne sposoby wyrazu, również muzykę. To kolejny dowód na to, że serial stworzony przez Sama Levinsona wspaniale koresponduje ze współczesną młodzieżą, która jest bardzo queerowa, otwarta, tolerancyjna, kolorowa, świadoma. „Euphoria” świetnie przedstawia generację Z również dlatego, że traktuje nastolatków jak pełnoprawnych ludzi. Jakkolwiek zabawnie może to brzmieć, społeczeństwo oraz popkultura w większości traktują młodzież jako, co tu dużo ukrywać, grupę głupszą, niedoświadczoną, sprawiającą problemy i nieumiejącą wyrażać i wygłaszać własnego zdania i własnych potrzeb. Oczywiście, zdarzają się wyjątki, ale dopiero przy „Euphorii” czuję, że w końcu ktoś podszedł do tematu tak, jak powinni robić to wszyscy. 

Zasługi należą się również wspaniałym aktorom. Wśród nich przoduje Zendaya, która z postaci Rue zrobiła nie tyle, co świetną bohaterkę, co wręcz zjawisko, które chciałam pochłaniać. To, co ta młoda aktorka zrobiła w „Euphorii” przeszło moje wszelkie oczekiwania i pokazało jak bardzo plastyczna i utalentowana jest Zendaya. W ogóle, casting w tej produkcji HBO jest świetny i przyniósł wiele udanych występów, między innymi ten Hunter Schafer, która jako Jules czaruje równie mocno, co jej serialowa partnerka (plusem jest również obsadzenie transseksualnej aktorki w roli transseksualnej bohaterki). 

I mogłabym pisać, i pisać o tym jak „Euphoria” jest produkcją wyjątkową, fenomenalną i pasjonującą. Jestem przekonana, że ten serial na stałe zakorzeni się w świadomości widzów jako reprezentujący dane pokolenie. Cieszy mnie, że zapowiedziano już drugi sezon, bo trudno byłoby rozstać się z tymi bohaterami, którzy tak mocno weszli w mój umysł. Gdyby nie to, że jeśli napiszę jeszcze dłuższy tekst, nikt pewnie by go nie przeczytał, mogłabym dalej snuć swoje rozważania. Jeśli macie ochotę zapoznać się z resztą moich przemyśleń, dajcie znać, a napiszę kolejne teksty.

Prześlij komentarz

Copyright © Geek Kocha Najmocniej – Analizujemy popkulturę.