Dawno temu przeleciał mi przed oczami wykres, przedstawiający różne, często absurdalne wydawałoby się przyczyny śmierci. Autentycznie się przerazilem, co musiało się wydarzyć, aby móc zginąć, zaplątując się w pościel. Ale w tej mandze śmierć, jest dopiero początkiem przygody!
Główny bohater mangi będącej przedmiotem tej recenzji, Ken, należy do tych kreatywnych ludzi. Nasz milusiński zginął pod kołami tira, goniąc za uciekającym onigiri. I w prawdziwym życiu byłby to koniec tej historii. Jednakże bóg śmierci Shin, w zamian za powrót do świata żywych wymaga od niego by został jego ziemskim niewolnikiem. Jego służba polega na pomocy zbłąkanym duszom kobiet, przez spełnianie ich ostatniego życzenia. Ken przebiera się za kobietę, wykonuje różne, nietypowe misje, które wymagają od niego równie nietypowych metod działania. Co więcej, zawiera przyjaźń z wcześniej wspomnianym bogiem, choć on sam długo nie traktuje go zbyt dobrze.
Przygody fajtłapowatego licealisty, wcielającego się w różne wydawałoby się niemożliwe do rozwiązania misje, były dla mnie najlepszym elementem tej mangi. Na tę krótką serię składa się jeden pomysł, schemat na którym opiera się kilka krótkich historyjek. Reszta elementów świata przedstawionego bardziej lub mniej pasuje do całości, ale nie odczułem by coś mocno przeszkadzało mi w lekturze. Bardzo za to spodobały mi się postacie. Nadopiekuńcza mama kilku dzieci, fajtłapowaty protagonista, który pcha się nie tam gdzie trzeba, z trudnością dorabia by pomóc zarobić na czynsz, ale też prezentuje się jak najprawdziwsza dama, choć głównie jest chłopczykiem na posyłki. Pan dyrektor, który wypowiada się w bardzo słodki, ale jednak upierdliwy sposób, był prawdopodobnie tym, co znacznie zmieniło moje podejście do tej mangi. Zawiesiłem niewiarę znacznie wyżej niż początkowo, przez co bawiłem się całkiem dobrze, poznając dalsze losy bohaterów. W przeciwieństwie do poprzednich, krótkich kilku-tomowych serii, tu zakończenie niespodziewanie mnie zakończyło. Zdecydowanie nadało sensu temu całemu wariactwu, a przynajmniej odpowiedziało na większość moich pytań, które znalazły się w mojej głowie na początku opowieści.
Rysunki nie są nadzwyczajne, spełniają po prostu swoje zadanie. Nie zachwyciły mnie jakoś szczególnie, nie przeszkadzaly w czytaniu, ot średniawka. Manga wydana w standardowym dla Waneko rozmiarze. W standardzie dostajemy też kilka wiadomości od autora, tu nazwane backstagem. Każdy tomik rozpoczyna piękny art z jednej strony, a z drugiej spis treści.
Te krótkie serie, wydawane przez różne podmioty, są naprawdę fajnym pomysłem. Oczywiście, niekoniecznie muszą być dziełami bardzo odkrywczymi, ale zdecydowanie spełniają swoją rolę. Traktując „Shinigami Doggy” jako przekąskę pomiędzy hitami sporego kalibru, zdecydowanie ją polecam. Jest całkiem dobra.
Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękujemy Wydawnictwu Waneko.
Prześlij komentarz