
Nie zdarza się często, by coś, co czytam (czy to książka, czy komiks – nie ma znaczenia) mnie przeraziło. Reaguję bardziej na seriale, filmy lub podcasty. Dlatego uznaję za wewnętrzny wyznacznik wykonania przez autora dobrej roboty, jeśli faktycznie zdołał wywołać u mnie przerażenie. Zazwyczaj twórcy komiksowi stosują różne rodzaje kadrowania, by budować napięcie. W przypadku „Aniołów zbrodni” tym, co sprawia, że mam dreszcze na całym ciele, są rysunki.
Seria powstała jako adaptacja gry o tym samym tytule. Główna bohaterka, nastoletnia Rachel, budzi się w nieznanym sobie budynku. Nic nie pamięta, ani z dotychczasowego życia, ani dlaczego znalazła się w tym miejscu. Okazuje się, że rozpoczęła właśnie morderczą walkę. Na każdym piętrze budynku czeka na nią psychopatyczny morderca, któremu musi umknąć, jeśli chce przeżyć.

Fabuła „Aniołów zbrodni” jest prosta, jak budowa cepa. Każdy tom, to kolejny morderca. Akcja nie była w stanie wciągnąć mnie na tyle, bym czytała te trzy tomy z wypiekami na twarzy. Wszystko jest bardzo metodyczne: nowe piętro – nowy morderca – próba zabicia Rachel i Zacka – historia mordercy – uciekczka. Same próby dokonania mordu nie są szczególnie ciekawe. Także relacja pomiędzy Rachel a Zackiem jak dotąd nie była w stanie mnie zaciekawić. Ich związek polega na tym, że oboje kryją coś za płaszczykiem bycia nakręconym i ignoranckim (Zack) oraz życiową pustką (Rachel).


Mam nadzieję, że „Aniołowie zbrodni” jeszcze bardziej się rozkręcą. Jak dotąd to porządna seria, ale bez rewelacji. Nie jest to pasjonująca opowieść, ale jeśli potrzebujecie chwili odcięcia się od rzeczywistości, albo czegoś szybkiego do przeczytania, to „Aniołowie…” są dla Was.

Za udostępnienie egzemplarzy do recenzji dziękujemy Wydawnictwu Waneko.

Publikowanie komentarza