Top Menu

waneko

Cudowny początek przygody w świecie równoległym - recenzja Dziecię Bestii tom 1



Co najlepszego może spotkać młodego chłopaka, któremu życie wywróciło się do góry nogami? Podróż do równoległego świata!

    Mangi tworzone na podstawie anime nie cieszą się najlepszą sławą, podobnie jak książki tworzone na podstawie filmu. Ale ja nie oglądałem (na razie) filmowego pierwowzoru dla tej mangi, więc można powiedzieć że podchodzę do tego tytułu bez uprzedzeń. To dobrze, bo przy tej jakże lekkiej lekturze, jaką jest Dziecię Bestii, powinno się mieć czysty umysł, by jak najlepiej oddać się relaksacyjnemu czytaniu.  

Nic do stracenia


     Historia rozpoczyna się w zatłoczonej Shibuyi, gdzie pomiędzy tłumem dorosłych ludzi przewija się młody chłopaczek o imieniu Ren. Gdy zatrzymał się na małą przekąskę w ciemnym zaułku, gdzie ludzi jest jak na lekarstwo, niespodziewanie zaczepiło go małe, puszyste zwierzątko. Widząc, że równie jak on zaznaje niedoli, chłopak podzielił się z nim kawałeczkiem kanapki.
      Równocześnie poznajemy historię chłopca, a przynajmniej tę jej część, w której otrzymujemy odpowiedź dlaczego bohater znajduje się w tym miejscu, w którym akurat wcina kanapeczkę. Oczywiście chwilkę później zupełnym przypadkiem obok przechodzą dwie zakapturzone persony, którym nie patrzy najlepiej z oczu. Zaczepiają chłopca siedzącego pod ścianą, i otrzymują odpowiedzi godne małego buntownikaa. Po bliższym zapoznaniu okazują się być jakimiś bestiami o ludzkich kształtach. Po krótkiej walce na słowa zachęcają Rena do podążania za nimi, w niewiadomym celu. Chłopiec nie mając nic do stracenia, w ułamku sekundy decyduje się iść za tajemniczymi jegomościami, przez co w czasie krótszym niż mrugnięcie oka ląduje w Mieście Bestii, które różni się zdecydowanie od Tokio, w którym przed chwilą przebywał.   
    Ren trafił do miasta Bestii w dość ciekawym momencie walki o władzę. Dotychczasowy mistrz ogłosił, iż planuje opuścić swoje stanowisko. O jego miejsce decydują się walczyć bardzo silny, ale butny i samolubny Kumatetsu, który wcześniej zaczepił chłopca na ulicy, oraz równie silny, ale odpowiedzialny i posiadający wielu uczniów oraz dwóch potomków Iouzen, o którym się mówi że jest idealnym kandydatem do tej roli. Pomimo przeciwnego mu rumoru Kumatetsu walczy o tytuł arcymistrza, ale ten obecny postawił mu warunek: musi mieć ucznia. Dla drugiego kandydata to nie problem, ma ich całkiem sporo. Ale gwałtowny Kumatetsu nie jest w stanie utrzymać żadnego przy sobie na dłużej. I tu pojawia się nasz dziewięcioletni Ren.   

Gdybym znów chodził do podstawówki


    Historia opowiedziana w tym tytule nie jest zbyt skomplikowana i właściwie już po pierwszym tomie można przewidzieć parę wydarzeń. Grupa docelowa dla tego rodzaju opowieści jest dość jasna, a pierwsza część Dziecięcia Bestii delikatnie nam daje znać że będzie to battle shounen, z określonym celem nadrzędnym i morałem płynącym z całości. W takich momentach zawsze próbuję sobie wyobrazić, co sądziłbym po przeczytaniu takiego komiksu, gdybym był znów w podstawówce. Na ten moment, czuję się wciągnięty w całą historię. Tym bardziej, że opowieść została wzbogacona o dość poważny, jak na taki tytuł element - motyw ucieczki od rodziny. Uwiarygadnia on ucieczkę do innego, równoległego świata i cieszę się, że pojawił się w mandze. Pierwszy tom z mojej perspektywy wydawał się płynnie przedstawiać wszystkie wydarzenia, pomimo pośpiechu, którym charakteryzują się wszystkie mangi tworzone na podstawie anime. 

Powiększony rozmiar przyjemności



    Jak wcześniej wspomniałem, pierwowzór jest na mojej długiej liście filmów do obejrzenia, więc nie mam porównania, jak manga wypada wobec swojego poprzednika. To co mogę powiedzieć o rysunkach, to to że są naprawdę przyjemne dla oka. Miasta pojawiające się w tle, zarówno te Bestii jak i Shibuya, są narysowane w sposób, który dodaje im magii. Design postaci jest również trafiony, a małe puchate coś i mnich świnia skradły zarówno moją uwagę jak i sympatię.  Całość czytało mi się bardzo przyjemnie i bez zgrzytów. Sama manga wydana jest w formacie powiększonym, czyli takim jak w Wilczych Dzieciach czy Silver Spoonie.
    Trudno z mojej perspektywy przewidzieć jak ta historia potoczy się dalej. Czytało mi się ją mega przyjemnie i z chęcią kontynuuję lekturę kolejnych części jak tylko zostaną wydane. To pozycja familijna, więc  nie uświadczymy tu ani grama przemocy innej niż takiej slapstickowej, a dialogi są proste, więc dla tych młodszych miłośników komiksów ta pozycja będzie pasować jak ulał.

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękujemy Wydawnictwu Waneko.

Publikowanie komentarza

Copyright © Geek Kocha Najmocniej – Analizujemy popkulturę.