
Pierwszy tom serii Wbrew naturze uznałam za ówczesne największe zaskoczenie wydawnicze Non Stop Comics. Czy kolejna część powtórzyła ów sukces?
Kiedy w listopadzie ubiegłego roku recenzowałam pierwszy tom Wbrew naturze byłam mocno zachwycona tym komiksem. Opowieść o bohaterce, która ucieka przed rządowym programem, w świecie, który nie pozwala humanoidalnym zwierzętom być z tymi, z którymi pragną, wydawał się być czymś idealnym dla mnie. Wiecie, od zawsze lubiłam opowieści o takiej tematyce, tym bardziej, że w grę wchodzą również związki nieheteronormatywne. Być może podświadomie czułam związana się z tą opowieścią, ze względu na moją orientację. Nic więc dziwnego, że od początku pokładałam we Wbrew naturze ogromne nadzieje.
Oczywiście, rozpacz Leslie nie jest niczym dziwnym. Właśnie widziała śmierć dwójki przyjaciół, ściga ją jakaś tajemnicza organizacja, a na ratunek przybywa wilk, łudząco podobny do morderczego ducha, siedzącego w jej ciele. Nic dziwnego, że bohaterka jest rozdrażniona, nie wie co robić i nieustannie oddaje swoje oczy potokom łez.
Zapłakaną Leslie pociesza Khal - biały wilk, posiadający nadprzyrodzone moce. Ten bohater to standardowy przykład "faceta, którym musi zainteresować się kobieca główna bohaterka". Umięśniony, wykształcony, z tajemnicą, pozornie niedostępny, ale o dobrym sercem. No jak tu się nie zakochać? W relacji Leslie i Khala nie ma nic zaskakującego, od początku wiemy jak to się skończy. Sprawę pogarszają dialogi między bohaterami oraz dość płytkie nagromadzenie emocjonalne. Świnka i wilk może i są zakazanym owocem, ale przedstawieni zostali jak pierwszy lepszy romans z serialu dla nastolatków.
Ostatnio wspomniałam, że Mirka Andolfo, która odpowiada zarówno za scenariusz, jak i całość warstwy graficznej, z rozmysłem na początku swojej historii usypia czujność przeciwnika, by później dowalić jakimś szokującym zwrotem akcji. W drugim tomie Wbrew naturze jest podobnie, ponieważ fabuła na ostatnich stronach nagle nabiera tempa, a sam cliffhanger jest mocnym zaskoczeniem. Niestety, o ile w pierwszym tomie komiksu Andolfo, do kulminacji doprowadzało dobre fantasy i interesująca, acz opieszała fabuła, o tyle w kontynuacji brakuje mięska. Dostaliśmy wyłącznie pikantny sos, by na koniec zanurzyć w nim język, co na pewno zaostrza apetyt na więcej, ale czy to nie za mało?
Mimo wszystko nie spisuję Wbrew natury na straty. Pierwszy tom był przyjemnym komiksem, Mirka Andolfo rozpoczęła mocnym tąpnięciem. Szkoda, że nie utrzymała poziomu w kontynuacji, ale ostatnie strony zwiastują zmianę charakteru opowieści. Czy tak będzie?
Co słychać u Leslie?
Niestety, drugi tom mocno traci na jakości. To już nie to samo, co poprzednio. Polowanie całkowicie odchodzi od motywu społecznej akceptacji związków i skupia się wyłącznie na ucieczce Leslie razem z grupą tajemniczych bohaterów, którzy uratowali ją przed śmiercią. Exodus świnki nie należy jednak do najciekawszych momentów fabularnych. Leslie jest kulką płaczu i tylko siedzące w niej bóstwo sprawia, że bohaterka jakoś umyka śmierci.
Oczywiście, rozpacz Leslie nie jest niczym dziwnym. Właśnie widziała śmierć dwójki przyjaciół, ściga ją jakaś tajemnicza organizacja, a na ratunek przybywa wilk, łudząco podobny do morderczego ducha, siedzącego w jej ciele. Nic dziwnego, że bohaterka jest rozdrażniona, nie wie co robić i nieustannie oddaje swoje oczy potokom łez.
Zapłakaną Leslie pociesza Khal - biały wilk, posiadający nadprzyrodzone moce. Ten bohater to standardowy przykład "faceta, którym musi zainteresować się kobieca główna bohaterka". Umięśniony, wykształcony, z tajemnicą, pozornie niedostępny, ale o dobrym sercem. No jak tu się nie zakochać? W relacji Leslie i Khala nie ma nic zaskakującego, od początku wiemy jak to się skończy. Sprawę pogarszają dialogi między bohaterami oraz dość płytkie nagromadzenie emocjonalne. Świnka i wilk może i są zakazanym owocem, ale przedstawieni zostali jak pierwszy lepszy romans z serialu dla nastolatków.

Ostatnio wspomniałam, że Mirka Andolfo, która odpowiada zarówno za scenariusz, jak i całość warstwy graficznej, z rozmysłem na początku swojej historii usypia czujność przeciwnika, by później dowalić jakimś szokującym zwrotem akcji. W drugim tomie Wbrew naturze jest podobnie, ponieważ fabuła na ostatnich stronach nagle nabiera tempa, a sam cliffhanger jest mocnym zaskoczeniem. Niestety, o ile w pierwszym tomie komiksu Andolfo, do kulminacji doprowadzało dobre fantasy i interesująca, acz opieszała fabuła, o tyle w kontynuacji brakuje mięska. Dostaliśmy wyłącznie pikantny sos, by na koniec zanurzyć w nim język, co na pewno zaostrza apetyt na więcej, ale czy to nie za mało?
Czy grafika może zastąpić fabułę?
Rysunki Andolfo są ładne, graficzne, z ciekawym podejściem do cieniowania. Na kadrach rządzą biel i błękit, autorka świetnie radzi sobie w dobieraniu kolorów. Pozornie jasne i pastelowe barwy nie pasują do takiej ostrej i wulgarnej historii, ale tak naprawdę znakomicie oddają charakter i klimat komiksu. Mam tylko zastrzeżenia do scen, w których widzimy rozrywane ciało. Krew i rana zostały zamazane, jakby autorka nałożyła na ten element cenzurę. Przy fabule, w której bohaterowie klną siarczyście, taki zabieg wyszedł dziwacznie.
Mimo wszystko nie spisuję Wbrew natury na straty. Pierwszy tom był przyjemnym komiksem, Mirka Andolfo rozpoczęła mocnym tąpnięciem. Szkoda, że nie utrzymała poziomu w kontynuacji, ale ostatnie strony zwiastują zmianę charakteru opowieści. Czy tak będzie?
Prześlij komentarz