Avengers: Infinity War, to historia miłego i sympatycznego dziadka, który próbuje zmienić świat i rozdaje wszystkim bańki mydlane, ale grupa ludzi ze wszystkich stron wszechświata chce przeszkodzić mu w wypełnieniu misji. Tak najnowszą produkcję Marvela opisał nasz przyjaciel. My za to mamy dla Was recenzję złożoną z dwóch części. W pierwszej bezspoilerowo porozmawiamy z Zuzą z Totalnie Kulturalnie o Infinity War, natomiast w drugiej – stosownie oznaczonej – polecimy na całość z naszymi jękami i emocjami.
Chyba nie byłam gotowa na takie ciosy. Dobrze wiedziałam, że ten film będzie jedną wielką rozpaczą, ale dopiero widząc go na ekranie poczułam falę napięcia, która utrzymywała się przez cały seans. Warto wspomnieć, że Infinity War to dotychczas najdłuższa produkcja w ramach Marvel Cinematic Universe, więc utrzymywanie zainteresowania widzów i tak długa zabawa emocjami nie była wcale prostym zadaniem. Przy takim nagromadzeniu bohaterów, wątków oraz lokacji wszystko szybko mogło się popsuć.
Poprzeczka była zawieszona wysoko, ale myślę że bracia Russo podołali trudnemu zadaniu przedstawienia komiksowego eventu w filmie. Jeśli ktoś narzeka, iż za dużo się w Infinity War dzieje, to nie wiem czego innego mógłby się spodziewać. Zawrotna akcja prowadzi widza od bohatera do bohatera, od Ziemii po kosmos, a równocześnie jest to spójne i zrozumiałe. Nie wydaje się, aby jakakolwiek scena była niepotrzebnym wypełniaczem.
Tak samo jest z humorem. Spotkałam się z opinią, że żarty pojawiające się w filmie były niesmaczne oraz wrzucone na siłę. Moim zdaniem, humorystyczna część tych Avengersów była wyważona znakomicie. Przyznam, że po Captain America: Civil War spodziewałam się, że i w tej produkcji bracia Russo będą się trzymać ciężkiego klimatu, ale było inaczej. Żarty były naturalne, pasowały do postaci, z których ust padały oraz rozładowywały napięcie.
Zgadzam się! Emocjonalnie ten film jest dobrze wyważony. Być może faktycznie niektóre żarty padają zbyt szybko po dramatycznym wydarzeniu, ale tu nie ma czasu na długie roztkliwianie się. Jednak zabawne kwestie uważam za trafione i potrzebne, nie chciałabym żeby cała produkcja była utrzymana w ciężkim klimacie. Takim dramatycznym scenom potrzeba kontrastu w postaci zabawnych tekstów, bo byśmy się – jako widzowie – nie podnieśli po takiej fali patosu. Szczególnie radują mnie żartobliwe kwestie Strażników Galaktyki, bo bardzo pasują do ich postaci. Niesamowite w Infinity War jest to, że doskonale da się wyczuć subtelne nawiązania do przeszłych wydarzeń.
Dzięki tym nawiązaniom film można podzielić na dwie płaszczyzny oglądania. W ogólnym ujęciu Infinity War to po prostu dobry film, który porywa, wzrusza, rozbawia i dostarcza ton rozrywki. Z drugiej strony, dla fanów obeznanych ze wszystkimi historiami MCU jest to niczym oglądanie opowieści o kimś znajomym: znasz te wydarzenia, o których mówią, wiesz co robili i dlaczego teraz są tacy, a nie inni – dziesięć lat MCU kumuluje się w jednym miejscu i aż odbiera ci oddech. Tym bardziej, że aktorsko również wszyscy stanęli na wysokości zadania: jest mocno, jest prawdziwie i słyszysz to zgrzytanie zębów, czujesz ich oddech, widzisz z bliska ich łzy.
Dlatego uważam, że nie ma sensu oglądać najnowszych Avengers bez znajomości poprzednich filmów (albo chociaż kilku z nich). No dobra, a co sądzisz o głównym złym, czyli Thanosie? Bałam się, że to będzie kolejny villain, bełkoczący coś o władzy nad światem, a tymczasem jest to pełnowymiarowa postać o ciekawych motywacjach!
Może nie zabrzmi to korzystnie, ale jestem Team Thanos. Oczywiście, nie pozwoliłabym mu na zabicie połowy istot we Wszechświecie, gdybym miała taką możliwość, ale powody kierujące tym bohaterem są bardzo sensowne. Marvel zrobił to już przy okazji Killmongera w Black Panther: pokazał, że nawet bad guy może mieć w pewnym sensie rację. Thanos również ma pozornie logiczne pobudki: chce zmniejszyć liczbę mieszkańców każdej planety, by reszta miała większe szanse na dobrobyt. Widać, że on w to wierzy, że tym żyje.
Chyba więcej o nim napisać nie możemy, bo zahaczymy o spoilery, więc znowu zmienię temat. Jestem pod wrażeniem strony wizualnej tego filmu – lokacje są zróżnicowane, bohaterowie mają nowe stylizacje, a efekty wyglądają imponująco. Jedynie raziło mnie to, że osoba prowadząca Hulkbustera wyglądała na doklejoną, jak na słabo wyretuszowanym zdjęciu. Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała również o muzyce – kompozycje Alana Silvestri sprawdzają się znakomicie, a powracający główny temat wywołuje ciary!
A wiesz co jeszcze wywołuje ciary? Czekaj, nie możemy o tym rozmawiać w tej części. Tych, którzy obejrzeli Avengers: Infinity Wars zapraszamy dalej, a resztę zachęcamy do jak najszybszego wybrania się do kina, by pozwolić MCU na sponiewieranie Waszych mózgów. Warto!
Bezwstydne przeżywanie najbardziej emocjonujących wydarzeń. SPOILERY
Co tam się odwaliło?! To była moja pierwsza myśl po wyjściu z sali kinowej. Myślałam, że jestem przygotowana emocjonalnie na straty, ale takiego zakończenia się nie spodziewałam. Jednak ja – jako fanka Lokiego – dostałam cios już w pierwszej scenie, a potem przez dobre dziesięć minut siedziałam w otępieniu. Nie lubię jak filmy tak się zaczynają, bo myślę że dramat nie wybrzmiewa właściwie. Ale Ty chyba masz inne zdanie?
Mimo że śmierć Lokiego (i to na początku filmu) była druzgocąca, to nie była zaskoczeniem. To było świetne dopełnienie jego przemiany, której kulminację widzieliśmy w Thor: Ragnarok. Wczoraj powiedziałaś nawet o tym, że dobrym motywem jest gdy bohater się poświęca (dlatego brakowało Ci śmierci Tony’ego). Lokiemu się udało.
Brakowało, bo jedna scena miała idealny moment pod poświęcenie Iron Mana. Nie wiem, może po prostu czuję, że już czas się z tą postacią pożegnać. Za to niespodziewanie pożegnaliśmy się z mnóstwem innych bohaterów, w tym z tymi niedawno wprowadzonymi do MCU. A to ewidentnie wskazuje, że w następnej części będą to odkręcać. Tak się dzieje nie raz w komiksach, ale jakoś w filmach nie przepadam za takimi zabiegami fabularnymi. Masz jakąś teorię na wielki powrót? Zapewne coś na ten temat wie Doktor Strange, w końcu powiedział, że nie było innego wyjścia niż oddać Kamienie Nieskończoności Thanosowi.
Nie chcę zbytnio spekulować, bo obecnie sposób w jaki to odkręcą nie ma dla mnie znaczenia. Przeżyliśmy reset uniwersum, co – jak już wspomniałaś – jest czymś naturalnym dla komiksów. Mogą powrócić do “normalności” w każdy możliwy sposób. Podejrzewam, że Gamora może mieć jakieś znaczenie, stąd wizja Thanosa z dziecięcą wersją jego córki. Czy Captain Marvel pomoże? Scena po napisach pokazuje, że Nick Fury właśnie z nią chciał skontaktować się z prośbą o pomoc. Jednak mogła to być tylko zapowiedź solowego filmu z tą bohaterką, który na ekranach kin pojawi się w marcu 2019 roku.
Jak pojawiło się logo Captain Marvel po sali kinowej potoczył się odgłos zachwytu. W Infinity War nie brakowało emocjonalnych momentów. Ciekawie się oglądało film razem z innymi miłośnikami MCU. Jednak najgłośniej ludzie śmiali się z żartobliwych kwestii (zwłaszcza, kiedy Drax wylewnie komplementował urodę Thora). Nie słyszałam, aby ktoś płakał, ale gdy pojawiły się napisy na sali zapadła kompletna cisza.
Podczas seansu, na którym byliśmy z Piotrkiem, słyszeliśmy płacz. Dwie dziewczyny płakały, bo myślały, że Tony właśnie umiera. Cała sala również zamarła kiedy nastało zakończenie. Natomiast kiedy pojawił się Red Skull wszyscy wydali z siebie głos przypominający “łoooh”. Mimo że rozmowy innych osób podczas seansu są wkurzające, to kiedy jest się na takim filmie, jak Infinity War i słyszy się nadchodzące gdzieś z sali szepty pełne emocji, wyrażające to, co akurat myślisz, nagle przestaje ci to przeszkadzać i zaczynasz czuć więź z tą fandomową rodziną.
Mogłybyśmy jeszcze długo mówić o najnowszych Avengersach, a wystarczy krótko: blockbustera o takim rozmachu jeszcze nie widziałyśmy.
Oglądaliście już Avengers: Infinity War?
Jeśli nie, to kiedy planujecie wybrać się do kina? Jeśli tak - jak wrażenia?
Piszcie w komentarzach poniżej!
Odwiedźcie też Zuzę na jej blogu Totalnie Kulturalnie!
Publikowanie komentarza