Patrząc się na okładkę pierwszego i drugiego tomu Kuro, można pomyśleć, że to słodziutka historia o małej dziewczynce z dużymi oczami i jej dziwnym, choć równie słodziutkim koteczkiem. Po przeczytaniu rzekłbym, że to jest dość straszna rzecz.
Jak kiedyś wspominałem w poprzednich artykułach, za horrorem jako gatunkiem zdecydowanie przepadam - i to w przeróżnych mediach. Najwięcej jednak przyjemności mam z zapoznawania się z takimi utworami, które pochodzą z krajów dalekiego wschodu. Ciężki, bądź niepokojący klimat, bez występowania wymyślnych potworów, jest czymś, co ja lubię najbardziej.
Główną bohaterką tej serii jest mała dziewczynka Koko, która mieszka samotnie w wielkim domu z równie słusznych rozmiarów ogrodem, razem ze swoim ukochanym kotkiem Kuro, co po japońsku oznacza czarny lub ciemny. Mieszka w nim sama, nie do końca wiemy, co stało się z jej rodzicami. Mimo że ludzie z tej małej miejscowości nie chcą mieć z nią nic do czynienia (oczywiście nie wiemy czemu), Koko wcale to nie przeszkadza. Kontakty z nauczycielką i jej córką, jedyną przyjaciółką Koko, Milk oraz jedynym lekarzem w tej miejscowości w zupełności wydają się naszej protagonistce wystarczać. W jej ogrodzie znajduje się szklarnia, w której rosną przepiękne białe kwiaty, po które miesiąc w miesiąc przychodzi lekarz, aby wytworzyć, jak sam mówi, farbę oraz szczepionki.
Atmosfera w tych dwóch tomikach, pomimo niezbyt wielkiej ich objętości, jest gęsta tak, jak tylko się da. Koko, mimo że jest słodziutką ponad miarę dziewczynką, jest przerażająca w swym uporze aby nie widzieć kim lub czym stał się jej koteczek, po tym jak się zagubił. Uczucie to wzmagało się we mnie, gdy autorka pokazywała nam przygody jej kiciusia bohaterki, który nie zachowuje się jak przeciętny amator kocimiętki. Jednakże pomimo tego, że wiemy, że z kotkiem jest coś nie tak, ciężko odmówić mu przywiązania i troski o swoją panią. Nie raz i nie dwa uśmiechnąłem się, gdy chronił on swoją właścicielkę przed jej niefrasobliwością.
W sferze graficznej, to, co bardzo mi się spodobało to przede wszystkim odpowiednio wyważona cukierkowatość całości. Kuro jest słodziutki przez obydwa tomy, a Koko wygląda zdecydowanie jak mała, szczęśliwa dziewczynka. Warte odnotowania jest też to, że ilość kolorowych stron w stosunku do stron czarno-białych jest zdecydowanie korzystna.
Po zobaczeniu okładek tej serii miałem poważne wątpliwości, czy dobrze dobrałem lekturę, i czy przypadkiem nie marnuję swojego czasu. Jednakże znowu się myliłem (dobrze że nie gram w totolotka), i świetnie spędziłem czas przy tej lekturze. Jeśli lubisz historie z dreszczykiem, to jest to pozycja, z którą powinieneś się zapoznać.
W sferze graficznej, to, co bardzo mi się spodobało to przede wszystkim odpowiednio wyważona cukierkowatość całości. Kuro jest słodziutki przez obydwa tomy, a Koko wygląda zdecydowanie jak mała, szczęśliwa dziewczynka. Warte odnotowania jest też to, że ilość kolorowych stron w stosunku do stron czarno-białych jest zdecydowanie korzystna.
Po zobaczeniu okładek tej serii miałem poważne wątpliwości, czy dobrze dobrałem lekturę, i czy przypadkiem nie marnuję swojego czasu. Jednakże znowu się myliłem (dobrze że nie gram w totolotka), i świetnie spędziłem czas przy tej lekturze. Jeśli lubisz historie z dreszczykiem, to jest to pozycja, z którą powinieneś się zapoznać.
Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękujemy Wydawnictwu Waneko.
Publikowanie komentarza