Top Menu

życie geeka

Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. Jednym jesteś ty. - recenzja musicalu Wiedźmin



"Świat się zmienia, słońce zachodzi, a wódka się kończy".


      Chyba jeszcze nie wiecie, jak bardzo lubię teatr? Nie wiecie także jak bardzo lubię wszystko, co związane z Wiedźminem. Nic więc dziwnego, że bilety na musical o Geralcie z Rivii zakupiłam już w pierwszych godzinach otwarcia kas. Potem pozostawało mi tylko przeczekać te kilka miesięcy, aż w Teatrze Muzycznym im. Danuty Baduszkowej w Gdyni na scenie zaczną odgrywać ten spektakl. W końcu, wybrałam się na Wiedźmina w miniony piątek. Niestety, przed spektaklem zrobiłam coś, czego zwykle nie robię: zapoznałam się z dwoma recenzjami osób, związanych nie tyle z teatrem, co z popkulturą. Od znajomych słyszałam, że oni z kolei słyszeli, że musical nie zachwyca. Tych opinii, pochodzących z drugiej ręki, nagromadziło się tak wiele, że postanowiłam zapoznać się z kilkoma recenzjami. Skutkiem tej decyzji było moje niezbyt wesołe nastawienie, kiedy szłam przez ulice Gdyni, w kierunku Muzycznego. Jednak wszystko zmieniło się, kiedy wykonywałam drogę powrotną. Stąd też postanowiłam, że i ja - jako ktoś, kto zajmuje się popkulturą - powinnam powiedzieć kilka słów o musicalu Wiedźmin. Na pewno nie mogę nazwać się krytykiem teatralnym, ale zakładam, że większość osób, które przeczyta tę recenzję (a raczej, opis wrażeń) też takim zawodem się nie trudzi, więc ten artykuł będzie opisem wrażeń zwykłego, szarego człowieka, który kocha teatr, uczęszcza na spektakle tak często, jak pozwalają na to fundusze oraz jest zapalonym fanem fantastyki i wszystkiego, co związane ze światem, stworzonym przez Andrzeja Sapkowskiego.
       Mogę śmiało stwierdzić, że musical Wiedźmin to jeden z najlepszych spektakli, jakie było mi dane zobaczyć. Owszem, widziałam o wiele lepsze aktorstwo, o wiele lepsze musicale, o wiele bardziej zachwycałam się innymi dziełami teatralnymi, ale to, co zobaczyłam na scenie Teatru Muzycznego w Gdyni, zaparło mi dech w piersiach. Muzyka, skomponowana na potrzeby spektaklu jest wspaniała. Nie jest tajemnicą, że oboje z Piotrkiem lubujemy się w utworach związanych z wiedźmińskim uniwersum, więc kwestia warstwy muzycznej nie była dla mnie ważna tylko dlatego, że był to musical, ale także dlatego, że w głowie miałam już jakąś wizję tego, jakie utwory pasują do tej tematyki. Jeśli lubicie obecność eksperymentów w tym, co słuchacie, to muzyka z Wiedźmina na pewno przypadnie Wam do gustu. W piosenkach obecne są rytmy, czerpiące z tanga lub cha cha cha i, chociaż charakter spektaklu na to nie wskazuje, to jak najbardziej w nim pasują. Szczególnie w pamięci zapadła mi bajka, którą główny bohater śpiewał Ciri


      Mimo takie różnorodności, główny motyw stworzono bardziej w charakterze muzyki, którą możecie kojarzyć z gier o Geralcie. Kiedy zabrzmiał po raz pierwszy, a przed sceną zaczęły wyświetlać się litery, układające się w tytuł spektaklu, na moim ciele pojawiły się ciarki. W ogóle, całość wykonania zapiera dech w piersiach. Przed każą sceną, wjeżdża przezroczysta kurtyna, na której wyświetlana jest nazwa miejsca akcji. Także większość scenografii to w dużej mierze wyświetlone elementy. Światła tworzą niezwykłą atmosferę, a czary wyglądają, jakby naprawdę były rzucone na naszych oczach.
      Także choreografia taneczna i choreografia walk robi wrażenie. Dzięki temu oraz odpowiedniej muzyce, sceny, które mają budować napięcie robią to bez zarzutu. Chociaż siedziałam, niestety, na balkonie, czułam na sobie podmuch bitewny i zostałam wciągnięta w wir akcji. 
      Niestety, nie jestem zadowolona ze wszystkich wyborów fabularnych, jakich dokonali twórcy. Scenariusz powstał na podstawie opowiadań: Miecz przeznaczenia, Kwestia ceny, Ostatnie życzenie, Coś więcej oraz Okruch lodu. Jednak twórcy czerpali z nich wybiórczo. Większość fabuły jest - wbrew temu, co dało się słyszeć - jak najbardziej zrozumiała dla widza, nawet jeśli nie zna treści książek. Pojawia się jednak scena  rozmowy Yennefer z Geraltem, która w bardzo dziwny i lakoniczny sposób informowała o tym, że kobieta zdradziła Wiedźmina. Dialogi między parą kończą się wypowiedzeniem przez czarodziejkę słów: Dziki Gon, które Geralt powtarza i tak przechodzi do utworu, kończącego pierwszy akt. Wprowadzenie tej piosenki wydaje mi się być niezbyt udanym puszczeniem oka do osób, które opowieści o Wiedźminie znają jedynie z gier.


      Sama Yennefer to w musicalu najgorzej napisana postać. Przyznam szczerze, że czarodziejka jest moją ulubioną bohaterką książek i kocham ją fanowską miłością tak ogromną, jak tylko można. Nawet sobie nie wyobrażacie jak wielka była moja rozpacz, kiedy zobaczyłam co twórcy musicalu zrobili z Yen. Nie mam żadnych zarzutów do aktorki, wcielającej się w tę rolę, gdyż Katarzynę Wojasińską cenię i szanuję i uważam, że jest znakomita w tym, co robi. Moje jedyne "ale" dotyczy tego, że zdecydowano się ukazać ukochaną Geralta jako alkoholiczkę, która nie ma w sobie nic, poza żółcią i litrami wina. Ta postać ma w sobie ogromny potencjał, a została sprowadzona do roli tak odrażającej, jak to tylko możliwe.
     Równie nie zadowolona byłam z tego, jak spłycona została postać Jaskra. Trubadur zawsze wydawał mi się być - co prawda, niezbyt okrzesany - ale cwany i inteligentny bohater. W musicalu to nic innego, jak rozemocjonowany pies na baby. 
      Inaczej sprawa ma się w przypadku Geralta i Ciri - ci bohaterowie zostali napisani i nagrani w sposób wręcz idealny, jeśli chodzi zarówno o porównanie do książek, jak i po prostu, odbiór ze sceny. Ich relacja jest tak słodka i urocza, że nic, tylko się rozpłynąć (siedzący obok mnie pan też tak uważał).


      Podejrzewam, że słyszeliście już, iż Płotkę gra aktorka, która wchodzi po drabinie, siłuje się z Geraltem i, że wygląda to dziwnie. Owszem, Płotka to pełnoprawna postać w tym musicalu, ale nie ma w tym nic dziwnego. To teatr, a spektakl rządzi się innymi prawami. Nie dziwią nas strzygi, a dziwi nas kobieta przebrana za konia? 
      Jeśli macie okazję i pieniądze, aby wybrać się do Gdyni na Wiedźmina, to nie zwlekajcie. Wiem, że musicale nie należą do najtańszych, a jeśli mieszkacie daleko od Trójmiasta, to podróż może być dla Was kosztowna, ale z całego serca oznajmiam Wam, że tak - warto! To wspaniała opowieść, wykonana z ogromnym rozmachem. Włożono w nią wiele godzin pracy, co widać i słychać w każdej sekundzie. Pewnie, niesmak po przedstawieniu Yen odbijał mi się czkawką jeszcze przez dwa następne dni, ale kto wie - może w przyszłości to naprawią?

Publikowanie komentarza

Copyright © Geek Kocha Najmocniej – Analizujemy popkulturę.